Kościół jest misyjny
Rozmowa z werbistą Ojcem Adamem, misjonarzem
W grudniu i styczniu gościliśmy w naszej parafii o. Adama Guta, misjonarza, werbistę. Wielu z nas miało okazję przyjąć Go w swoich domach w czasie wizyty duszpasterskiej i porozmawiać chwilę o dalekich krajach, w których o. Adam posługiwał. Poprosiliśmy
o wypowiedź dla czytelników naszej parafialnej gazety, a nasz gość chętnie zgodził się opowiedzieć o swojej pracy misyjnej i swoim zgromadzeniu.
Ojcze Adamie, proszę przybliżyć nam duchowość i charyzmat werbistów oraz powiedzieć, jak zrodziło się w Ojcu powołanie misyjne.
Pełna nazwa mojego zakonu brzmi: Zgromadzenie Słowa Bożego Misjonarzy Werbistów. Jesteśmy zgromadzeniem misyjnym. Naszym obowiązkiem jest głoszenie Słowa Bożego wszystkim ludziom. Aktualnie pracujemy w wielu krajach na pięciu kontynentach. Idziemy tam, gdzie nie słyszano jeszcze Ewangelii, tworzymy nowe wspólnoty Kościoła, pracujemy dla ich wzrostu, ale opiekujemy się również imigrantami i uchodźcami, których w dzisiejszych czasach nie brakuje. Prowadzimy parafie i poprzez Referat Misyjny, który organizuje regularnie spotkania misyjne i rekolekcje, prowadzimy formację ludzi świeckich. Organizujemy też rekolekcje misyjne dla dzieci i młodzieży. W takich rekolekcjach uczestniczyłem jako młody chłopak.
Jesteśmy zakonem międzynarodowym. Żyjemy i pracujemy we wspólnotach wielonarodowych. Jak to wygląda w praktyce? Gdy pracowałem na parafii w Ekwadorze, jako wikariusz miałem proboszcza Indonezyjczyka. W Seminarium Misyjnym Werbistów
w Pieniężnie studiują i przechodzą formację zakonną bracia z Azji czy Afryki. Poznają język polski i dzięki temu mogą pracować wśród wspólnot polskich czy to na terenie naszego kraju, czy też wśród polskich emigrantów na świecie.
Pracując w określonych warunkach społecznych, realizujemy nasze powołanie w sposób odpowiadający potrzebom miejsca. Podam przykład kilku działań werbistów z ostatnich lat. W Polsce, w Warszawie, od kilku lat istnieją duże wspólnoty Ukraińców, Wietnamczyków czy Hiszpanów. Zaistniała więc potrzeba otoczenia ich opieką duszpasterską. Dzieła tego podjęli się werbiści. Prowadząc duszpasterstwo, udzielają emigrantom wsparcia duchowego, ale także pomagają zaadaptować się w nowym kraju. Również nie tak dawno, na prośbę Kościoła lokalnego Łotwy i Norwegii, stworzyliśmy
w tych krajach placówki misyjne. Także tam misjonarze głoszą Słowo Boże i wspierają duchowo emigrantów. Dużą ich grupę stanowią Polacy.
W bliskich mi realiach Ekwadoru, gdzie istnieje duże ubóstwo materialne ludzi, a dzieci wychowują się bardziej w środowisku ulicznym niż w domach, werbista o. Jan powołał fundację, której zadaniem jest wsparcie najmłodszych z rodzin wielodzietnych i „dzieci ulicy”. Dziesiątki podopiecznych przychodzi do stworzonej przez niego świetlicy po pomoc. Otrzymują tam ciepły posiłek, mogą odrobić lekcje czy pobawić się bezpiecznie z rówieśnikami. Ich rodzinne domy nie zapewniają im tego. Również w Ekwadorze potrzebna była posługa kapłana w dzielnicy opanowanej przez gangi. Podjął się jej werbista. Trudna to jest służba, bo najczęściej ma tam do czynienia
z pogrzebami młodych chłopaków, którzy załatwiają swoje porachunki z bronią w ręku.
Natomiast w Papui Nowej Gwinei, gdzie dramatycznie brak opieki medycznej, werbista brat Jerzy Kuźma, z zawodu lekarz chirurg, leczy ludzi, pracuje w szpitalu i organizuje patrole medyczne, docierające do najdalszych zakątków wyspy. Zajmuje się też kształceniem lekarzy. Tak wygląda praca misjonarzy.
Moja osobista droga do Misji była długa. Werbistów znałem od młodości, jeździłem na rekolekcje do Pieniężna, ale do zakonu wstąpiłem już jako kapłan. Ukończyłem Wyższe Seminarium Duchowne we Wrocławiu i tu uzyskałem święcenia prezbiteratu. Przez trzy lata pracowałem jako wikariusz w parafii w Wołowie. Pracowałem tam wspólnie z księdzem Janem, waszym obecnym proboszczem. W tym czasie powoli dojrzewało w moim sercu pragnienie wyjazdu na misje. Po długiej rozmowie z ks. Kardynałem Henrykiem Gulbinowiczem uzyskałem zgodę na wstąpienie do zakonu werbistów. Tutaj przeszedłem drogę postulatu i nowicjatu
i w 2006 roku złożyłem śluby wieczyste.
Proszę powiedzieć, jak wyglądała praca misyjna w Ameryce Południowej.
W Ameryce Południowej pracowałem w dwóch krajach andyjskich: Boliwii i Ekwadorze. Do Boliwii trafiłem po złożeniu zakonnych ślubów czasowych, w 2002 roku, na tzw. doświadczenie misyjne. Byłem już księdzem, dlatego pracowałem w czasie mojego doświadczenia jako kapłan. Boliwia zapadła głęboko w moje serce. Pierwszy kontakt z nową kulturą i rzeczywistością, życie codzienne na wysokości kilku tysięcy metrów, surowa, przepiękna, andyjska przyroda i ludzie, których życie było po ludzku trudne. Byłem kapłanem i uczyłem się, jak być misjonarzem. Boliwia zajmuje w moim sercu szczególne miejsce.
Drugim krajem andyjskim, w którym pracowałem w latach 2006-2015, był Ekwador. Podobnie jak w Boliwii pracowałem wśród Indian, potomków Inków, w parafii składającej się z dużej ilości wiosek indiańskich, do których dojazd nie był prostą sprawą. Mimo przeciwności odbywała się tam normalna praca duszpasterska. Sprawowaliśmy Eucharystię, przygotowywaliśmy ludzi do przyjęcia sakramentów i ich udzielaliśmy. Często prowadziliśmy katechezę dla ludzi dorosłych, którzy chcieli przyjąć sakramenty. Były tam obecne formy pobożności, które znamy w Polsce: wierni zbierali się przed Eucharystią, aby wspólnie modlić się na różańcu. W czwartki przychodzili adorować Najświętszy Sakrament.
W pracy duszpasterskiej wspierają kapłanów katechiści. Są to miejscowi katolicy, którzy przechodzą stosowne przygotowanie do pracy katechetycznej i mają comiesięczne wsparcie duszpasterskie w postaci spotkań formacyjnych. Katechiści pracują przy kościele parafialnym i w wioskach, do których kapłan dociera rzadko. Ich posługa to też misja. Przed rozpoczęciem roku katechetycznego otrzymują błogosławieństwo i krzyże misyjne.
Kościół w Ekwadorze jest żywy.
W parafii, w której pracowałem, udzielaliśmy 1000 chrztów rocznie. Sporą grupę chrzczonych stanowili dorośli ludzie. Do komunii świętej przystępowało 600 dzieci. Każda wioska ma swojego świętego patrona, którego święto jest największą uroczystością, do której mieszkańcy przygotowują się przez rok. W czasie tej fiesty odbywa się chrzest dzieci. Wioska nie świętuje sama – zaproszeni są goście
z okolicznych wsi. Jest to duże zgromadzenie i okazja do pięknej zabawy. Wszyscy biesiadują wspólnie, tańczą, a uwieńczeniem święta jest pokaz sztucznych ogni.
Niedawno przeżywaliśmy Święta Bożego Narodzenia, które poprzedził Adwent. W Polsce dzieci przychodzą na Msze św. roratnie, przynoszą serduszka i dobre uczynki. Moi południowoamerykańscy parafianie nie mają rorat, ale 16 grudnia rozpoczynają Nowennę Bożonarodzeniową, w czasie której modlą się oczekując na Boże Narodzenie. Nowennie towarzyszy obdarowywanie się słodyczami, serduszkami, dobrymi uczynkami. W takiej atmosferze radości i życzliwości czekają na narodziny Boga.
W Kościele w Ekwadorze działają też ruchy charyzmatyczne. Najpotężniejszy jest ruch pod nazwą Jan XXIII. Uczestniczą w nim setki wiernych, odbywających pogłębioną formację duchową. Regularnie biorą udział w rekolekcjach, przystępują często do spowiedzi
i bardzo skutecznie ewangelizują. Patronem ruchu jest święty papież Jan XXIII. Działalność uczestników tej grupy doprowadza do wielu nawróceń, nawet wśród członków gangów.
Mieszkańcy krajów andyjskich są zdecydowanie ubożsi niż społeczeństwa europejskie. Gorsza jest opieka zdrowotna, drogi są kiepskie, a samochód w rodzinie to rzadkość. Bywa tak, że mogą liczyć tylko na pomoc misjonarzy i organizacji kościelnych. Pamiętam takie przypadki, gdy zjawialiśmy się w wiosce, żeby sprawować Mszę św., poprowadzić katechezę lub przygotować doroczną „fiestę”,
a w pierwszej kolejności trzeba było zawieźć chore dziecko lub rodzącą kobietę do szpitala, bo nikt we wsi nie miał samochodu. Półtoragodzinna podróż drogami gruntowymi przez Andy to doświadczenie ekstremalne. Byliśmy gotowi przyjąć poród w każdej chwili, ale udało się dojechać na czas i dziewczynka przyszła na świat w szpitalu. Pomoc ludziom, poprzez parafie, niesie również Caritas.
Na Misjach jesteśmy osobami “od wszystkiego”, dlatego dobrze jest, jeśli misjonarz ma jakieś praktyczne umiejętności.
Kiedy kraj przestaje być misyjny?
Kościół jest misyjny. Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody, czytamy w Ewangelii wg św. Mateusza, w rozdziale 29. W tej perspektywie Ekwador nie jest bardziej misyjny niż Polska.
W waszej parafii będziecie przeżywać Misje parafialne. Organizuje się je co kilka lat, by odnowić życie duchowe w parafii. Jest to też czas docierania z Dobrą Nowiną do tych, którzy pogubili się na drodze wiary lub całkowicie tę drogę porzucili albo jeszcze na nią nie weszli. To jest działanie misyjne.
Jak zapamięta ojciec swoich parafian z Ameryki Południowej?
Mam ich w swoim sercu. Pamiętam, że są ludźmi otwartymi na innych. Oni żyją we wspólnocie, rozmawiają ze sobą, bawią się wspólnie, odwiedzają się wzajemnie. Księży też przyjmują z otwartymi rękami, zapraszają do domów, by je poświęcić. Są radośni i żywiołowi. Nie budują między sobą niepotrzebnych barier.
Zdjęcie po prawej. „Mujer aymara e hijo”. Mujer (czyt. Muher)- to znaczy kobieta, żona. Aymara- to Indianie, którzy mają swój język i kulturę. Żyją przede wszystkim w górach. Na zdjęciu kobieta i dziecko na tle stolicy Boliwii La Paz. Na widokówce trzyma kobieta dziecko z przodu, ale normalnie nosi je na plecach zawinięte w tą barwną chustę. Przeważnie ręce ma zajęte – „tobołkami”.
Zdjęcie po lewej. Tak się bawią Boliwijczycy w Potosi – najwyżej położone miasto w Boliwii 4200 m.n.p.m. Taniec- a na głowach mają kondora- wypchany ptak jest symbolem Boliwii i mieszkańców gór.
Zdjęcie po prawej. Uroczyste tańce i barwne stroje ludzi z okazji Świętej Róży i odpustu na jednej z wiosek.
Zdjęcie po lewej. Jesteśmy na szczycie Czakaltaja 5400 m.n.p.m. Za moimi plecami ośnieżona Huayna Potosi.
Zdjęcie po prawej. I kolejne zdjęcie zrobione przed schroniskiem. Miałem lornetkę ze sobą, więc podziwialiśmy najwyższe szczyty. Także widzieliśmy naszą parafię Laja – około 50km.
________________________________________________________________
Założycielem Zgromadzenia Słowa Bożego jest św. Arnold Janssen. Do Polski werbiści przybyli po I Wojnie Światowej. Po 1945 w Prowincji Polskiej utworzono Wyższe Seminarium Misyjne w Pieniężnie, które dało Kościołowi 600 misjonarzy. Aktualnie, wg danych Komisji Episkopatu Polski ds. Misji, na Misjach pracuje 190 werbistów.
________________________________________________________________
Rozmowę z o. Adamem przeprowadziła Pani Ewa Mazela do marcowego numeru czasopisma parafialnego „U Pani Ostrobramskiej”.
Zdjęcia wraz z komentarzami pochodzą z prywatnego archiwum o. Adama.